- Hej! Przepraszam jeśli Cię
wystraszyłem. – powiedział
- Nie wystraszyłeś mnie…. Tylko
przypomniało mi się coś i musiałam wracać… - próbowałam coś wymyśleć.
- To Cię nie zatrzymuję. –
uśmiechnął się promiennie.
- Nie ma problemu. Jeśli coś
chciałeś, to mów. – odpowiedziałam bez żadnego wyrazu
- Chciałem tylko porozmawiać.
Dziękuję Ci, że się za mną postawiłaś. – uśmiechnął się ciepło
- Każdy by tak zrobił. –
wzruszyłam ramionami
- Przecież widziałaś jak oni
stali i się przyglądali –uśmiech zszedł z jego twarzy
- No dobra. Oni może od razu nie
zareagowali, ale jestem pewna, że większość z nich nad tym myślała i już
chcieli coś z tym zrobić. – odpowiedziałam uparcie
- Nie bądź naiwna Gwen. – powiedział
spokojnie. Zamurowało mnie
- Skąd wiesz jak mam na imię? –
uśmiechnął się czarująco i zacmokał
- Mam swoje sposoby. – szepnął mi
do ucha. Przyjrzałam mu się badawczo. - Jestem Josh. – wyciągnął rękę. – Nie
musisz iść no wiesz… po to co zapomniałaś?
- Zaraz będę musiała odejść. Do
zobaczenia. – odwróciłam się i już miałam odejść, gdy on złapał mnie za ramię.
- Mogę twój numer telefonu?
- Och… jasne. Proszę. Przepisz
sobie. –powiedziałam podając mu swój telefon
- Dzięki. – Poczekałam aż wpisał
mój numer. Po tym wzięłam telefon i odeszłam. W drodze myślałam o naszej
rozmowie. Jestem pewna, że większość z
nich nad tym myślała i już chcieli
coś z tym zrobić. Przecież to oczywiste, że tylko się tylko patrzyli, był nawet widoczny ich ironiczny uśmiech. Musiałam
jednak coś powiedzieć. Pocieszyć go. Nawet nie zauważyłam, że jestem już pod
domem. Otworzyłam spokojnie drzwi i stanęłam jak wryta. Chciałam się powoli wycofać, ale ON
mnie zauważył. „Pobiegł” w moją stronę i runął całym ciężarem. Po czym wstał i
obwiesił moje ciało na ramię. Byłam sparaliżowana ze strachu. Rzucił mnie na
ziemię, jak jakąś niepotrzebną, znienawidzoną rzecz, na skutek co, uderzyłam o
coś nosem i zaczęła mi się lecieć z niego krew. Chciałam wstać, ale on uderzył
mnie w oko. Oho, będę miała wielkiego siniaka. Straciłam równowagę i znów
opadłam na ziemię. Tym razem nie próbowałam wstawać. Skuliłam się. Kontem oka
zobaczyłam jak sięga po nóż. Zmieniłam natychmiast zmieniłam zdanie i zaczęłam
uciekać. On widząc to odłożył nóż i zaczął mnie bić pięściami. Po chwili doszło
do tego ranienie słowne. Słyszałam, jaka jestem beznadziejna. Że nic nie umiem.
Jestem suką. Że nic w życiu nie osiągnę i wiele tym podobnych rzeczy. Chciało
mi się płakać. W głębi serca mówiłam sobie, że to prawda. Na koniec całego
przedstawienia zażądał pieniędzy na alkohol. Odpowiedziałam mu drżącym głosem,
że nie mam, ale on zaczął mnie jeszcze bardziej przezywać. Znów mnie uderzył.
Krzyknął. Ja tylko sięgnęłam do kieszeni i podałam mu wystarczającą sumę,
mówiąc z przerażeniem, że tylko tyle mi zostało. Wycofał się z kuchni i wyszedł
z domu. Ledwo weszłam na górę do swojego pokoju. Coś mi się wydawało, że
skręciłam kostkę. Weszłam do łazienki i przemyłam nos i rany. Nie miałam na nic
sił. Rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
*
Gdy się obudziłam czułam wielki ból na całym ciele.
Spróbowałam wstać, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Znów opadłam na łóżko.
Jednak nie było tak źle. Czasem działo się gorzej. Parę razy coś złamałam, więc
w porównaniu z tamtym nie było tak źle. Pomijając moją skręconą kostkę, to
naprawdę mi się udało wyjść bez obrażeń. Wykluczając te psychiczne. Po jakimś
czasie udało mi się wstać i przejść do łazienki. Był to dość mały odcinek. Zdjęłam
ubrania i weszłam do wanny. Zrobiłam sobie długą kąpiel. Po skończeniu jej
przyjrzałam się sobie w lustrze. Tak jak przypuszczałam miałam podbite oko i
masę siniaków. Usiadłam na podłodze i przyjrzałam się mojej zwichniętej kostce.
Owinęłam w bandaż. Od razu zauważyłam, że w takim stanie nie mogę nigdzie iść.
Trochę się bałam, że ON wróci, ale wiedziałam, że nie mogę się tak pokazać.
Wtedy ktoś to zauważy, że ojciec mnie bije, zadzwonią do jakiegoś ośrodka praw
dzieci i zabiorą mnie do domu dziecka, do którego nie chcę trafić. Wolę już być
bita i poniżana, niż mieszkać w tamtym okrutnym miejscu. Po chwili rozmyśleń
zdecydowałam, że wrócę do pokoju. Gdy jakimś cudem doszłam, upadłam na kanapę. Leżałam
dość długo, gdy usłyszałam, że ktoś dzwoni na mój telefon. Na szczęście on
leżał obok, więc tylko sięgnęłam rękom i spojrzałam kto to. Był to numer
nieznany. Odebrałam.
- Halo? To ty? – zapytał głos po drugiej stronie.
- Raczej tak. –odpowiedziałam. – A kto mówi?
- To Ja. – ok. Tylko nie pamiętam, żebym poznawała jakiegoś ’Ja’.
– To znaczy Josh.
-Cześć. –odpowiedziałam trochę znudzona.
-Jesteś w szkole? –zapytał.
-Nie. Bo… -musiałam szybko znaleźć jakąś wymówkę – jestem
chora.
-Szkoda… więc nie będziemy mogli się spotkać? – momentalnie
posmutniał.
-Raczej nie. Źle się czuję i… skręciłam kostkę. – chociaż
jedna rzecz, którą powiedziałam w tej wymianie zdań była powiedzmy prawdą.
-Ojej. Co się stało? –zainteresował się.
-Bo ja… Po prostu źle stanęłam – Cofam
tamto. Wszystko co powiedziałam jest kłamstwem.
-Byłaś w szpitalu? – zatroszczył się.
-Nie. Nie ma potrzeby. Nie lubię szpitali. – odpowiedziałam
bez zastanowienia.
-Jesteś pewna, że nie potrzebujesz tam pojechać? – dopytywał
się
-Tak. Jestem pewna. –denerwowało mnie jego natręctwo, więc
postanowiłam jak najszybciej skończyć tę rozmowę –muszę kończyć, wiesz chce
trochę odpocząć…
-Jasne. Pa- Szybko się wyłączyłam. Po chwili doszłam do
wniosku, że jestem głodna. Jakimś cudem stoczyłam się na dół. Popatrzyłam do
lodówki. Z pewnością nie była bogato wyposażona. Dużo było tam piw. Trochę
jajek, masła, czekolady i parę innych rzeczy. Doszłam do wniosku, że jedyne co
mogę zrobić, to jajecznicę. Kiedy śniadanie było przygotowane, znów się
wturlałam, chodź już było ciężej po schodach na górę z talerzem jajecznicy. Gdy
mi się udało, usiadłam na łóżku i zaczęłam ją zjadać. Wzięłam komórkę, moją najcennijeszą rzecz, którą zdobyłam się kupić, choć była droga i weszłam na Twittera. Zaczęłam czytać parę tweetów. Trochę z początku nie
wierzyłam. JUSTIN BIEBER MIAŁ MIEĆ KONCERT W POLSCE. Wyczekany cztery lata
przez polskie beliebers a zarazem przeze mnie, miał się w końcu odbyć. Mojej
radości nie dało się opisać. Miałam ochotę śpiewać i skakać. Nigdy nie czułam
się tak wspaniale. Od razu chciałam się dowiedzieć jak najwięcej. Gdzie się
odbędzie, jaka jest cena biletu i kiedy. Po dziesięciu minutach już wiedziałam
wszystko. Rozkład miejsc na Arenie w Łodzi (niesamowite! Przecież mieszkam
niedaleko jej) datę
(25 marca, jeszcze tak długo?!) i cenę biletów. Z tym
ostatnim było najgorzej. Najtańszy bilet kosztował 170 złoty, co znaczyło, że
nawet na niego mnie nie będzie stać przy codziennych wydatkach. Więc teraz będę
musiała jeszcze bardziej oszczędzać…
~A oto nowy rozdział, dłuższy niż pozostałe. Możliwe, że coś konkretniejszego o Justinie, niż we wcześniejszych, mam nadzieję, że wam się spodoba, jest opisane yu 'normalne' życie Gwenlyne. -A