poniedziałek, 23 grudnia 2013

four

Minął tydzień. Ojciec nie przychodził. Z moją kostką, było lepiej. Właściwie to przeleżałam ten czas w łóżku z Twitterem, muzyką oraz zmartwieniami związanymi z koncertem, a mianowicie z kasą. Zaczęłam przeglądać swoje rzeczy. Zamałe swetry, zniszczone bluzki, czy choć lubiane przeze mnie, pewnie niepotrzebne sprzęty. Zebrałam to w jeden kąt i przyjżałam się temu dokładnie. Bluzka z czterech lat temu z pewnością nie jest mi potrzebna. Położyłam ją w jednym miejscu. Zaczęłam tak sortować całą garść rzeczy. Po ponownym przyjrzeniu się wzystkiemu stwierdziłam, że i tak większość nie nadaje się do ponownego urzytku. Jedyne co mogłabym zrobić, to sprzedać te rzeczy w lumpeksie za parę złoty. Byłam zrezygnowana. Entuzjazm opadł. Usiadłam ponownie na łóżku. Wzięłam telefon i zaczęłam tweetować. Dowiedziałam się, że większość osób też nie ma pieniędzy na bilet i, że część z nich chce wziąć udział w konkursach, gdzie można je wygrać. Weszłam na parę takich stron. Zaczęłam czytać co trzeba zrobić, by wygrać. Prosiłam ludzi, by dawali #RT przy Tweetach, odpowiadali na jakieś pytania zadane przeze mnie na innych stronach, czy głosowali na mnie. Wreszcie pojawił się cień nadzieji. Może zobaczę mojego idola? Może uda mi się pojechać na tak długo wyczekany koncert. Po jakimś czasie okazało się, że nienajgorzej mi idzie. Zajmowałam któreś z pierwszej dziesiątki miejsca, na tych wszystkich konkursach, jenak nie było najlepiej. Całe dnie przesiadywałam z telefonem w ręku.
Gdy noga mi wyzdrowiała, nie uważałam na lekcjach, bo byłam skupiona tylko tym, co się dzieje w tym małym ekraniku.Raz mnie przyłapał jeden z surowszych nauczycieli, a mianowicie szkolny historyk. Pogroził mi, że mi zabierze telefon i rodzice będą musieli przyjść go odebrać. Naściemniałam go, że właśnie tato miał zadzwonić, gdyż miałam zabrać jakieś leki i miał mi powdzieć jakie. Na szczęście skończyło się to tylko uwagą słowną. Później byłam trochę ostrożniejsza, jednak gdy tylko miałam okazję, szybko wyciągałam telefon. Nie śpieszyło mi się do domu. Często o drodze siadałam na jakiejś ławeczce, o ile w pobliżu było wi-fi (a pewnego dnia znalazłam doskonałe takie miejsce) a gdy już byłam w domu, nie wychodziłam z niego. Siedziałam na kanapie nawet się nie ruszając. Nie odbierałam telefonów. Zbędny mi był kontakt z tamtym światem. Ojciec nie wracał do domu. Najwyraźniej wynajął sobie jakiś pokój wśród wszy i robaków, niedaleko mieszkań jego pijackich przyjaciół, z którymi tak często odbywał bójki.
Pewneo dnia w szkole siedziałam sobie na przerwie, spokojnie na ławeczce gdy ktoś do mnie podszedł. Uniosłam głowę, odrywając wzrok od telefonu. Przed sobą zobaczyłam Josha.
-Unikasz mnie powiedział z udawaną, obrażoną miną. Spojrzałam na niego jak na idiotę. Przecież nawet przez ostatni czas go nie widziałam....
- Co? Nie... Nie unikam Cię -odpowiedziałam szczerze zdziwiona
- Owszem, unikasz. Przez jakiś czas wracaliśmy ze szkoły razem, ale teraz Ty nie raczysz nawet przyjść pod umówione miejsce. -mówił podirytowany- Nawet nie raczysz odebrać telefonu! A przecież cały czas coś na nim robisz! Poznałaś kogoś? Nie lubisz mnie? Zauważyłaś, że jestesm nic nie warty? Inni zaczęli Ci o mnie opowiadać z dupy wyssane historie? Powiedź jeśli tak, to się odwalę, ale okaż choć najmniejszą oznakę życia.
-Przepraszam Josh. Ale byłam bardzo zajęta. Nie poznałam nikogo ostatnio ale naprawdę byłam bardzo zapracowana.
-Mogę w takim razie choć dzisiaj odprowadzić Cię do domu? -zpytał już uspokojony. Spojrzałam dyskretnie na telefon.
-Dobrze -zgodziłam się. Przecież nie mogłam żyć odizolowana od życia. Chwilę porozmawialiśmy. Zadzwonił dwonek i poszliśmy na lekcje. Oczywiście je także spędziłam w większości na patrzenie w ekran telefonu. Po lekcjach. Poszłam w umówione miejsce. Czekałam chwilę na Josha. Gdy przyszedł zaczeliśmy normalnie rozmawiać o tym co się działo w ostatnim czasie.
-Idziesz na imprezę u Michaela? -zpytał po chwili. Zaprzeczyłam. Nawet mi o niej nie powiedziano- Nie chciałabyś się ze mną tam udać? -spytał.
-Czemu nie -powiedziałam- A kiedy by się odbyła?
-Dwudziestego siódmego marca. Mamy jeszcze trochę czasu. Jeśli jednak masz coś na wtedy zaplanowane, to Cię nie będę zmuszał
-Skądże. Mogę iść. - Powiedziałam spokojnie. Gdyż jeszcze nie wiedziałam, co się wtedy zdarzy.

~Strasznie dawno nie dodawałam rozdziałów, za co bardzo przepraszam. Często zabierałam się za to, jednak nie miałam wystarczająco dużo czasu i pomysłu. Ten rozdział nie jest specjalnie udany, jednak mam nadzieję, że następny mi bardziej wyjdzie. Życzę wam wesołych świąt a także szczęśliwego nowego roku.
CHCIAŁABYM TAKŻE SPYTAĆ, CZY NIE JEST KTOŚ CHĘTNY NA ZOSTANIE MOJĄ BETĄ (OSOBĄ, KTÓRA SPRAWDZA I POPRAWIA ROZDZIAŁY, PRZED DODANIEM NA BLOGA). To bardzo ważne, więc proszę, niech ktoś się zgłosi.
 -A

niedziela, 6 października 2013

three

- Hej! Przepraszam jeśli Cię wystraszyłem. – powiedział
- Nie wystraszyłeś mnie…. Tylko przypomniało mi się coś i musiałam wracać… - próbowałam coś wymyśleć.
- To Cię nie zatrzymuję. – uśmiechnął się promiennie.
- Nie ma problemu. Jeśli coś chciałeś, to mów. – odpowiedziałam bez żadnego wyrazu
- Chciałem tylko porozmawiać. Dziękuję Ci, że się za mną postawiłaś. – uśmiechnął się ciepło
- Każdy by tak zrobił. – wzruszyłam ramionami
- Przecież widziałaś jak oni stali i się przyglądali –uśmiech zszedł z jego twarzy
- No dobra. Oni może od razu nie zareagowali, ale jestem pewna, że większość z nich nad tym myślała i już chcieli coś z tym zrobić. – odpowiedziałam uparcie
- Nie bądź naiwna Gwen. – powiedział spokojnie. Zamurowało mnie
- Skąd wiesz jak mam na imię? – uśmiechnął się czarująco i zacmokał
- Mam swoje sposoby. – szepnął mi do ucha. Przyjrzałam mu się badawczo. - Jestem Josh. – wyciągnął rękę. – Nie musisz iść no wiesz… po to co zapomniałaś?
- Zaraz będę musiała odejść. Do zobaczenia. – odwróciłam się i już miałam odejść, gdy on złapał mnie za ramię.
- Mogę twój numer telefonu?
- Och… jasne. Proszę. Przepisz sobie. –powiedziałam podając mu swój telefon
- Dzięki. – Poczekałam aż wpisał mój numer. Po tym wzięłam telefon i odeszłam. W drodze myślałam o naszej rozmowie. Jestem pewna, że większość z nich nad tym myślała i już chcieli coś z tym zrobić. Przecież to oczywiste, że tylko się tylko patrzyli, był nawet widoczny ich ironiczny uśmiech. Musiałam jednak coś powiedzieć. Pocieszyć go. Nawet nie zauważyłam, że jestem już pod domem. Otworzyłam spokojnie drzwi i stanęłam jak  wryta. Chciałam się powoli wycofać, ale ON mnie zauważył. „Pobiegł” w moją stronę i runął całym ciężarem. Po czym wstał i obwiesił moje ciało na ramię. Byłam sparaliżowana ze strachu. Rzucił mnie na ziemię, jak jakąś niepotrzebną, znienawidzoną rzecz, na skutek co, uderzyłam o coś nosem i zaczęła mi się lecieć z niego krew. Chciałam wstać, ale on uderzył mnie w oko. Oho, będę miała wielkiego siniaka. Straciłam równowagę i znów opadłam na ziemię. Tym razem nie próbowałam wstawać. Skuliłam się. Kontem oka zobaczyłam jak sięga po nóż. Zmieniłam natychmiast zmieniłam zdanie i zaczęłam uciekać. On widząc to odłożył nóż i zaczął mnie bić pięściami. Po chwili doszło do tego ranienie słowne. Słyszałam, jaka jestem beznadziejna. Że nic nie umiem. Jestem suką. Że nic w życiu nie osiągnę i wiele tym podobnych rzeczy. Chciało mi się płakać. W głębi serca mówiłam sobie, że to prawda. Na koniec całego przedstawienia zażądał pieniędzy na alkohol. Odpowiedziałam mu drżącym głosem, że nie mam, ale on zaczął mnie jeszcze bardziej przezywać. Znów mnie uderzył. Krzyknął. Ja tylko sięgnęłam do kieszeni i podałam mu wystarczającą sumę, mówiąc z przerażeniem, że tylko tyle mi zostało. Wycofał się z kuchni i wyszedł z domu. Ledwo weszłam na górę do swojego pokoju. Coś mi się wydawało, że skręciłam kostkę. Weszłam do łazienki i przemyłam nos i rany. Nie miałam na nic sił. Rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
*
Gdy się obudziłam czułam wielki ból na całym ciele. Spróbowałam wstać, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Znów opadłam na łóżko. Jednak nie było tak źle. Czasem działo się gorzej. Parę razy coś złamałam, więc w porównaniu z tamtym nie było tak źle. Pomijając moją skręconą kostkę, to naprawdę mi się udało wyjść bez obrażeń. Wykluczając te psychiczne. Po jakimś czasie udało mi się wstać i przejść do łazienki. Był to dość mały odcinek. Zdjęłam ubrania i weszłam do wanny. Zrobiłam sobie długą kąpiel. Po skończeniu jej przyjrzałam się sobie w lustrze. Tak jak przypuszczałam miałam podbite oko i masę siniaków. Usiadłam na podłodze i przyjrzałam się mojej zwichniętej kostce. Owinęłam w bandaż. Od razu zauważyłam, że w takim stanie nie mogę nigdzie iść. Trochę się bałam, że ON wróci, ale wiedziałam, że nie mogę się tak pokazać. Wtedy ktoś to zauważy, że ojciec mnie bije, zadzwonią do jakiegoś ośrodka praw dzieci i zabiorą mnie do domu dziecka, do którego nie chcę trafić. Wolę już być bita i poniżana, niż mieszkać w tamtym okrutnym miejscu. Po chwili rozmyśleń zdecydowałam, że wrócę do pokoju. Gdy jakimś cudem doszłam, upadłam na kanapę. Leżałam dość długo, gdy usłyszałam, że ktoś dzwoni na mój telefon. Na szczęście on leżał obok, więc tylko sięgnęłam rękom i spojrzałam kto to. Był to numer nieznany. Odebrałam.
- Halo? To ty? – zapytał głos po drugiej stronie.
- Raczej tak. –odpowiedziałam. – A kto mówi?
- To Ja. – ok. Tylko nie pamiętam, żebym poznawała jakiegoś ’Ja’. – To znaczy Josh.
-Cześć.  –odpowiedziałam trochę znudzona.
-Jesteś w szkole? –zapytał.
-Nie. Bo… -musiałam szybko znaleźć jakąś wymówkę – jestem chora.
-Szkoda… więc nie będziemy mogli się spotkać? – momentalnie posmutniał.
-Raczej nie. Źle się czuję i… skręciłam kostkę. – chociaż jedna rzecz, którą powiedziałam w tej wymianie zdań była powiedzmy prawdą.
-Ojej. Co się stało? –zainteresował się.
-Bo ja… Po prostu źle stanęłam – Cofam tamto. Wszystko co powiedziałam jest kłamstwem.
-Byłaś w szpitalu? – zatroszczył się.
-Nie. Nie ma potrzeby. Nie lubię szpitali. – odpowiedziałam bez zastanowienia.
-Jesteś pewna, że nie potrzebujesz tam pojechać? – dopytywał się
-Tak. Jestem pewna. –denerwowało mnie jego natręctwo, więc postanowiłam jak najszybciej skończyć tę rozmowę –muszę kończyć, wiesz chce trochę odpocząć…
-Jasne. Pa- Szybko się wyłączyłam. Po chwili doszłam do wniosku, że jestem głodna. Jakimś cudem stoczyłam się na dół. Popatrzyłam do lodówki. Z pewnością nie była bogato wyposażona. Dużo było tam piw. Trochę jajek, masła, czekolady i parę innych rzeczy. Doszłam do wniosku, że jedyne co mogę zrobić, to jajecznicę. Kiedy śniadanie było przygotowane, znów się wturlałam, chodź już było ciężej po schodach na górę z talerzem jajecznicy. Gdy mi się udało, usiadłam na łóżku i zaczęłam ją zjadać. Wzięłam komórkę, moją najcennijeszą rzecz, którą zdobyłam się kupić, choć była droga i weszłam na Twittera. Zaczęłam czytać parę tweetów. Trochę z początku nie wierzyłam. JUSTIN BIEBER MIAŁ MIEĆ KONCERT W POLSCE. Wyczekany cztery lata przez polskie beliebers a zarazem przeze mnie, miał się w końcu odbyć. Mojej radości nie dało się opisać. Miałam ochotę śpiewać i skakać. Nigdy nie czułam się tak wspaniale. Od razu chciałam się dowiedzieć jak najwięcej. Gdzie się odbędzie, jaka jest cena biletu i kiedy. Po dziesięciu minutach już wiedziałam wszystko. Rozkład miejsc na Arenie w Łodzi (niesamowite! Przecież mieszkam niedaleko jej) datę
(25 marca, jeszcze tak długo?!) i cenę biletów. Z tym ostatnim było najgorzej. Najtańszy bilet kosztował 170 złoty, co znaczyło, że nawet na niego mnie nie będzie stać przy codziennych wydatkach. Więc teraz będę musiała jeszcze bardziej oszczędzać…


~A oto nowy rozdział, dłuższy niż pozostałe. Możliwe, że coś konkretniejszego o Justinie, niż we wcześniejszych, mam nadzieję, że wam się spodoba, jest opisane yu 'normalne' życie Gwenlyne. -A

środa, 14 sierpnia 2013

two

Po szkole szybko i niezauważenie wróciłam do domu. Na szczęście był pusty. Chociaż właściwie nie wiem, czemu powiedziałam na szczęście. W domu przecież mogłaby być moja mama… Jednak szanse na to, że w tym świecie jeszcze ją zobaczę są zerowe. Ona nie żyje. Często myślałam, by też sobie odebrać życie. Miałam dużo samobójczych myśli. Jednak, żyję. A nawet, gdyby w domu był ojciec, miałabym tylko pięć procent pewności, że nie jest pijany, chodź od dwóch lat to nawet te pięć procent wyrównuje się z zerem. Weszłam do swojego pokoju na górę. Włączyłam komputer. Piszę parę tweetów i słucham „Pray” Justina Biebera. Śpiewałam razem z nim. Jest moim idolem. Tak bardzo chcę go zobaczyć. Ale to są tylko puste marzenia. Westchnęłam. Gdy skończyła się piosenka włączyłam  „Little Bird” Eda Sheerana. Siedziałam i słuchałam muzyki. W końcu zdecydowałam, że pouczę się tematów przerabianych dzisiejszego dnia w szkole, na których nie uważałam. Gdzieś o siedemnastej zjadłam obiad, czyli podgrzewane pierogi. Później zaszyłam się w pokoju, na wypadek gdyby ojciec wrócił. Jednak, jego wciąż nie było. Poszłam się kąpać. Jak na co dzień spojrzałam w swoje wielkie lustro. Jutro miały być klasowe zdjęcia a ja wyglądam okropnie. Wszystkie dziewczyny są takie szczupłe. Jedyna ja taka gruba i brzydka. Moje ciemne włosy nigdy się nie układały i zawsze wyglądały jakbym dopiero co wyszła ze śmietnika, oczy które były niekształtne i wyłupiaste miały dziwny odblask. Nos był krzywy, ogólnie rzecz biorąc byłam brzydka. Znów spojrzałam na swe odbicie. Po chwili mój wzrok powędrował na żyletkę. Inaczej się nie mogę ukarać. Chociaż właściwie moje życie, to największa kara. Popatrzyłam na poranione ręce. Kreski były od dłoni do ponad łokcia. Spojrzałam na nogi, które też miały pojedyncze kreski, potem na brzuch, który również był w krwawych plamkach. Tym razem żyletka miała przyjemność wtopić się w nadgarstki. Poczułam ból przeszywający moją rękę, a potem, (chodź mniejszy) resztę ciała. Uśmiechnęłam się krzywo do siebie i poszłam do swojej sypialni, by zasnąć. Zanosiło się, że człowiek, który zapłodnił moją matkę dzisiaj nie wróci, więc położyłam się bez wielkich obaw. Jednak nie mogłam spać spokojnie. Od jakiś dwóch lat śniły mi się koszmary, przez które budziłam się co najmniej pięć razy w nocy z krzykiem. Oczywiście koszmary, nie śniły mi się ‘nocami’ kiedy ON był w domu, bo wtedy ta noc sama w sobie była jednym wielkim koszmarem.
Kiedy się obudziłam rano, nie było ani jednego śladu po towarzystwie mężczyzny, który powinien był być  moim ojcem. Ubrałam się dość ładnie, na te chujowe zdjęcia i poszłam do szkoły. Wzięłamz szafki potrzebne mi książki i ruszyłam na pierwszą lekcje, którą była biologia. Ten przedmiot sam w sobie nie był zły, jednak nie przepadałam za nauczycielem. Zresztą on za mną też, co się rzadko zdarzało, gdyż z prawie każdego przedmiotu dostawałam piątki, ale on znał mojego ojcai podkochiwał się w mojej mamie, więc mnie znienawidził, że ona wybrała pijaka, a nie jego. Co prawda trochę dziwne rozumowanie, ale tak właśnie jest. Do tego jeszcze można dodać to, że osądza mnie o śmierć mojej matki, gdyż zarzuca mi, że to właśnie przeze mnie, bo jej nie kochałam i nie dawałam radości popełniła samobójstwo. Więc podsumowując nienawidził mnie przez ojca i matkę.
Po biologii na polskim, czyli lekcją z naszą wychowawczynią poszliśmy na zdjęcia. Podczas nich zastanawiałam się, czy później je kupić, czy też nie. Właściwie to ostatni rok w gimnazjum, a ani razu ich nie kupowałam, a nie jestem do tej klasy jakoś przywiązana, przez co nie miałam powodu, by patrzeć na te twarze przez lata życia, kiedy już odejdę z tak okropnego miejsca jak liceum. Mimo wszystko moją ostateczną decyzją było kupno zdjęć. To trochę bez sensu, ale będę miała jeszcze jeden powód do samo okaleczania się. Po paru lekcjach, zdecydowałam, że muszę kupić jakieś nowe ubrania, bo wszystkie jakie mam mają co najmniej dwa lata, więc większość jest za małych. Miałam  jakąś drobną kasę, którą zarobiłam w pracy, by się jako tako utrzymać, chodź w zasadzie była ona na zapas, gdyż dostaliśmy dużo odszkodowania za samobójstwo matki, więc je całe przeznaczam na rachunki. Jednak jeszcze półtora roku temu zatrudniłam się w jakiejś pracy, na wszelki wypadek, gdyby pieniądze były potrzebne. Pracowałam ponad rok, więc zarobiłam jakąś tam sumkę, którą dalej mam. Tak więc zaszłam do galerii handlowej i kupiłam nową bluzkę i jakieś tam spodnie, ze sklepu z odzieżą używaną. Na koniec poszłam do sklepu muzycznego. Nic nowego nie było, więc okrężną drogą poszłam do domu. Dzisiaj w szkole na szczęście nie było ani Billa ani jego dziewczyny, więc byłam spokojna. Kiedy przechodziłam przez jakąś uliczkę zobaczyłam jakąś czarną postać, która szła w moim kierunku. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie myślę, że to Bill, i że się nie boję. Chciałam zawrócić, ale tamta osoba zaczęła biec do mnie. 

~Krótkie, ale pierwsze rozdziały takie właśnie będą. Proszę okomentarze i to bardzo. CZYTASZ=KOMENTUJESZ -A

piątek, 26 lipca 2013

one

Gdy się obudziłam, miałam całe podkrążone oczy. Spojrzałam na godzinę w telefonie. Była siódma. Spałam niecałe dwie i pół godziny. Wstałam i pomaszerowałam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic. Zanim zaczęłam się przebierać, zdjęłam ręcznik i znów stanęłam przed lustrem. Spojrzałam na swoje odbicie i (dosłownie) chciało mi się rzygać. Spojrzałam na zlew. Leżała tam moja przyjaciółka. Chyba najlepsza, jaką kiedykolwiek miałam. Odbiło się od niej światło. Podeszłam do zlewu i wzięłam ostre narzędzie. Spojrzałam na nie z lekkim obrzydzeniem, ale mimo wszystko z ciepłem w oczach. Przyłożyłam do ręki, która i tak już wyglądała okropnie. Werżnęłam i przejechałam prościutką kreskę. Wyjęłam mój miły skarb ze skóry cały  zakrwawiony. Uśmiechnęłam się krzywo. Tak się karałam prawie codziennie, za zjedzone kalorie, za pijaństwo ojca, za to, że nie mam najmniejszej przyjaciółki, lub nawet koleżanki i za wszystkie moja wady i problemy. Wbijanie żyletki w skórę, było jak narkotyk. Z początku trochę bolesny i niemiły. Ale coraz to z kolejnym dniem ból okazywał się rozkoszą. Teraz pomimo ból, też czułam się wspaniale. Te wszystkie smutki, przez chwilę jakby tak, wyfrunęły. Przez chwilę, malutką cudowną chwilkę o nich zapomniałam. Jeszcze raz spojrzałam w lustro, przez co zaraz się skarciłam. Była prawie 7.30, więc musiałam szybko się ubrać i pójść do szkoły. Wzięłam jeansy
 i jakąś luźną bluzkę. Uczesałam się i zeszłam na dół. Piętnaście minut później byłam w szkole. Podeszłam do swojej szafki i wpisałam kod. Wzięłam książki na dwie najbliższe lekcje
i powędrowałam pod fizykę, bo właśnie tam, miałam pierwszą z nich. Gdy weszłam w korytarz zobaczyłam jakieś zbiorowisko, właśnie pod salą fizyczną. Podeszłam bliżej. Zobaczyłam, że Bill, szkolny rozrabiaka (jeśli dresa można nazwać rozrabiaką) znęca się nad jakimś innym chłopakiem. Westchnęłam. To już trzeci raz w tym tygodniu. Ofiarom padł tak jak zawsze chudy chłopak, Josh. Tym razem wrzucili jego rzeczy do wszystkich śmietników w szkole, a nawet do damskiej ubikacji. Oczywiście domyśliłam się, że musiała brać w tym udział dziewczyna Billa, Christin. Zaczęli go popychać i drwić z niego. Dostał parę ciosów. Zaczęło mnie to denerwować, że stoję w miejscu i tylko się na to patrzę. Wyszłam przed tłum.
- Zostaw go! –powiedziałam do Billa.
- A co, zakochałaś się Tyler? - syknął
- A od kiedy interesuje Cię, co robią i czują inni, Grey? – odpyskowałam. Najwyraźniej to podziałało, bo on przestał znęcać się nad tym chłopakiem. Ale w zamian podszedł do mnie, zaciskając pięści. Muszę przyznać. Przestraszyłam się. Jednak w odpowiednim czasie przeszedł tędy nauczyciel. Kazał wszystkim odejść. Zadzwonił dzwonek na lekcję. Weszliśmy do klasy. Domyśliłam się, że ten chłopak mi nie da spokoju. Nie mogłam się zupełnie skupić na tym, co mówi nauczyciel. Na szczęście dobrze się ze wszystkiego uczyłam, więc wiedziałam, że szybko nadrobię materiał. Lekcja minęła strasznie wolno. Następna była historia. To był jeden z moich najmniej ulubionych przedmiotów. Nauczyciel, nic nie uczył a sam przedmiot był przerażająco nudny. Ta lekcja także przeleciała przerażająco wolno. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie bałam. Osoby, które odezwały się słowem do Billa skończyły marnie. Sama się zastanawiam, co mnie skusiło, by obronić tego bezwartościowego chłopaka.

~Tak wiem, strasznie krótki rozdział, ale obiecuję, że dalsze będą dłuższe. Proszę o komentarze, bo to dodaje ochoty do pracy i mam chodź lekki powód do tego by dalej pisać. Jeśli macie jakieś zastrzeżenia, proszę abyście także pisali, bo wtedy postaram się, by ten blog był ciekawy -A

wtorek, 23 lipca 2013

prolog

Wyszłam z wanny i spojrzałam w lustro, zajmujące całą ścianę. Skrzywiłam się na Swój widok. Byłam za gruba. Stanowczo za gruba. Przejechałam wzrokiem po swoim odbiciu z góry na dół. Na całym ciele miałam pełno siniaków.  Westchnęłam. Wzięłam komórkę i położyłam się do łóżka. Po jakimś czasie usłyszałam huk z dolnej części domu. Wrócił. Skryłam się mocniej pod kołdrą tak, że było widać tylko czubek głowy. Oby, sobie o mnie nie przypomniał. Oby sobie o mnie nie przypomniał. – modliłam się w myślach. Kolejny huk. Skuliłam się. Ręce mi drżały. Bałam się.

~ Z prologu widać jasno, że życie dziewczyny nie jest proste.
Mam małą prośbę. Jeśli przeczytałeś, napisz komentarz, bo mi to dodaje ochoty do pisania -A